"Kopciuszek" zachwycił małych widzów. Szybko nie zejdzie ze sceny.
W okresie mikołajkowym nasz teatr przeżywa oblężenie. Tłumy milusińskich szczelnie wypełniają dużą salę. Jednak taki bajkowy spektakl przyda się niejednemu dojrzałemu widzowi, bo dobrze czasem nabrać dystansu do dorosłości
Z myślą o najmłodszej publiczności częstochowski teatr szykuje zazwyczaj jedną premierę w sezonie. Tym razem sięgnął po "Kopciuszka" (w adaptacji Marty Guśniowskiej), jedną z najsłynniejszych baśni spółki - Jakuba i Wilhelma Grimmów.
Kopciuszek ma poczucie humoru
Gdy przed oczami mamy najsłynniejszą realizację tej baśni - Walta Disneya z 1950 roku, wystawną i bogatą, częstochowski "Kopciuszek" może wydawać się skromny. Inne zaskoczenie - Kopciuszek nie jest blondynką. Rolę powierzono ciemnowłosej Sylwii Karczmarczyk, dzięki której tytułowa bohaterka ma nie tylko nietuzinkową urodę, ale też poczucie humoru i pazur.
Realizację przedstawienia powierzono Jackowi Popławskiemu związanemu ze Śląskim Teatrem Lalki i Aktora "Ateneum". Reżyser podkreślał, że chce uniknąć efektu wystawnej bombonierki. To mu się udało. Są bowiem momenty, gdy jedyną scenografię stanowią trzy kolorowe płótna. Nawet gdy mógł zaszaleć, stawiać na wielkoformatowe dekoracje, wszystkie możliwe barwy i dodatki, stawiał na smak. Przepiękny, a zajmujący zaledwie jedno niezbyt szerokie płótno, był zwłaszcza ogródek Kopciuszka, do którego zaglądało stado wielobarwnych ptaków spuszczonych na kolorowych tasiemkach. Efekt cudny! Tak samo sala balowa, którą wypełniały cukierkowe kolory, nie stoły uginające się od tortów, świec i porcelany, ale wielkie, przesuwane lustra. To obrazy, które po tym spektaklu zachowam w swojej głowie. Co jeszcze? Radość dzieciaków: ogromną, szczerą, niczym nieskrępowaną.
Wyobraźcie to sobie. Przedstawienie się zaczyna, jednak kurtyna się nie unosi. Spod materiału macha szaro-czarna ręka, potem wystaje takaż noga. W dorosłym świecie myślimy: "ręka jak ręka, noga jak noga, cóż wielkiego". Za to dzieciaki witają ją salwą śmiechu. Nie mam szans zachować "dojrzałej" powagi. Już za chwilę ciszę się razem z nimi i czekam, co będzie dalej. Dzieciaki miały nosa, bo owe machające kończyny należą do Szczura (to zupełnie nowa postać w kopciuszkowym świecie). Szczura, który bezapelacyjnie kradnie cały show. Gra go pysznie Robert Rutkowski. Jego szczur, pomocnik wróżki, smakosz serów gouda, maasdamer i roquefort, bawi niemal każdym słowem i gestem. To taki przyjaciel, którego każdy chciałby mieć, nieco leniwy, czasem marudny, ale też wierny, dobry i oddany. Trochę jak Tygrysek od Puchatka czy Osioł od Shreka.
Wart uwagi jest także Trębacz (nie tylko dziecięcej), mający fantazję godną kapitana Jacka Sparrowa z "Piratów z Karaibów". A gdy Szczur i Trębacz (w tej roli Bartosz Kopeć) pojawiają się w duecie, są wyśmienici.
Przemądrzała i Głupiutka - rewelacyjny duet
Świetnym duetem są też siostry Kopciuszka - Przemądrzała i Głupiutka, i grające je Agnieszka Łopacka i Sylwia Oksiuta. Obie mocno przerysowane i równie mocno utrudniające życie siostrze. "A to jędza" - kwitowały dzieci, gdy Siostra Przemądrzała każe Kopciuszkowi oddzielać ziarno od pieprzu, gdy ten chciał iść na bal. Za to Siostra Głupiutka jest bezkonkurencyjna, gdy na balu bierze królewicza w taneczne obroty. Przerażony królewicz, przed obiema damami zresztą, dziarsko umyka. "Też bym uciekał" - mówił ze zrozumieniem jeden z chłopców. Na szkolnych i przedszkolnych zabawach tańce z dziewczynkami nie są przecież ulubioną rozrywką chłopców. W końcu nasz królewicz wpada w ramiona pięknej nieznajomej. "Przecież to Kopciuszek" - wyjaśniają dzieciaki. Królewicz jednak nie słucha, a gdy tajemnicza dama czmychnie przed północą, gubiąc piękny pantofelek, mężczyzna rusza na poszukiwania. Gdyby słuchał dzieci, wiedziałby od razu, że obie siostry, wciskające za duże stópki w zgrabny bucik, kłamią jak najęte.
"One oszukują, to but Kopciuszka" - tłumaczą mali widzowie. Wreszcie królewicz bierze sobie do serca wskazówki dzieci i okazuje się, że na nóżce Kopciuszka pantofelek leży jak ulał. A do tego dziewczyna ma też drugi bucik do pary. Większość dzieciaków wstaje więc z krzeseł, przecież tę scenę trzeba zobaczyć z brodą opartą na przednim siedzeniu. Widok to zresztą bardzo sympatyczny. Na scenie mamy happy end, a na sali okrzyki radości i falę braw. Takich emocjonujących oklasków można aktorom tylko pozazdrościć.
Gazeta Wyborcza
Zuzanna Suliga