Historia zatoczyła koło?
W środku zimy, w naszym „najpiękniejszym ze światów”, pojawiają się w częstochowskim teatrze światy „wymyślone” Voltaire’a. Czy rzeczywiście wymyślone?
W swoich czasach Voltaire znalazł się w niektórych krajach na czarnej liście filozofów i literatów, w innych zaś pełnił rolę doradcy potężnych monarchów. Dobrze poznał między innymi Prusy, Portugalię, Francję, Włochy czy Rosję i w swoisty sposób odmalował je w swojej twórczości. Dziś może zaskakiwać aktualność tego portretu Europy. Aktualne są nakreślone w nim problemy i podziały: konserwatyzm siłuje się z liberalizmem, Kościół zmaga się z odejściem wiernych, zamykane są granice między państwami, ludzie oddzielają się od siebie murami. Historia zatoczyła koło?
Wyjątkowo bliskie może nam się wydać Eldorado. W tym opisanym przez Voltaire’a widzowie szybko rozpoznają swojskie elementy. Śmiejemy się, widząc jak w lustrze naszą najpiękniejszą z krain. Wszystkie te rozpoznawalne szczegóły i konteksty mocno działają na publiczność, ożywiając ją podczas trwającego blisko dwie godziny spektaklu. Bo w końcu, jak pisał Gogol: „Z czego się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie”. Polskę odnajdujemy w przedstawieniu nie tylko metaforycznie, ale i wprost, kiedy Kandyd spotyka w jednej z weneckich gospód zdetronizowanych królów zmuszonych do ucieczki z własnych krajów - wśród nich Augusta III Sasa i Stanisława Leszczyńskiego.
Spektakl „Kandyd, czyli optymizm” w częstochowskim teatrze wyreżyserował Rafał Szumski. Reżyser sięgnął po adaptację sceniczną, którą przed laty opracowali Maciej Wojtyszko i Krzysztof Orzechowski. Wojtyszko był też autorem piosenek, do których muzykę napisał Jerzy Derfel. Efekty ich wspólnej pracy tak się spodobały, że wykorzystują je co jakiś czas teatry w całym kraju. Teraz także scena częstochowska.
W naszym teatrze za muzyczną stronę spektaklu odpowiada Karol Nepelski. Jego pomysłem jest kwartet smyczkowy, który gra na żywo podczas wszystkich przedstawień. Zespół tworzą muzycy związani z Filharmonią Częstochowską: Tomasz Kulisiewicz/Grzegorz Piętowski – I skrzypce, Nela Zaforemska/Blanka Bodziachowska – II skrzypce, Malwina Kęsicka – altówka i Zofia Kulisiewicz – wiolonczela.
Częstochowska inscenizacja jest z pewnością atrakcyjna muzycznie, ale i kostiumowo (tu brawa dla Adriana Lewandowskiego oraz dla aktorów niezwykle sprawnie zmieniających kostiumy, to dopiero sztuka!). Trzeba też zwrócić uwagę na choreografię Aleksandra Kopańskiego, dzięki której aktorzy w perfekcyjny sposób grają jedną scenę niczym w slow motion, inną zaś - jak pociągane za sznurki marionetki, gdy akcja przenosi do Holandii, czy kiedy na scenie kołysze się statek, stworzony z ludzkich ciał.
Spełniło się też jedno z moich częstochowskich teatralnych życzeń. Całkiem niedawno, wychodząc z Teatru im. Adama Mickiewicza, mówiłam, że chciałabym znów widzieć na naszej scenie Maćka Półtoraka w większych niż epizodyczne rolach. I wreszcie się doczekałam – Maciek Półtorak nie został wprawdzie obsadzony w głównej roli, ale za to można go zobaczyć w kilku wcieleniach. I to jest coś! Z jakże wielką łatwością ten aktor przeobraża się z jednej postaci w drugą. Jest fantastyczny zarówno jako brat Kunegundy, żołnierz, kastrat czy też Żyd Isaachar. Co więcej, Półtorak przypomina publiczności, że potrafi śpiewać i robi to naprawdę nieźle.
Na koniec chciałam zwrócić Waszą uwagę na plakat zapowiadający „Kandyda”, stworzony przez Jacka Sztukę. Można z niego odczytać wszystkie tropy interpretacyjne, o których pisałam powyżej. Możemy zatem spojrzeć na ten afisz zarówno jako na zwiastun spektaklu, jak również potraktować go jako pomoc w przeanalizowaniu, estetycznym przeżyciu tego, co zobaczyliśmy na scenie.
Magda Fijołek
Foto: Adam Markowski