„Zażynki”. Częstochowski „AudioTeatr”, który działa na wszystkie zmysły
„Zażynki”. „AudioTeatr”, który działa na wszystkie zmysły. Tego tytułu nie wolno przegapić!
Powiedzmy to szczerze: „Zażynki” wciskają w teatralny fotel. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Nadal jeszcze cisną, nadal kołaczą się w myślach. To realizacja dosyć bezlitosna, która „nie bierze jeńców” i serwuje materiał, z którym nie każdy ma ochotę się zmierzyć.
Nie jest to propozycja dla każdego. Nie będzie miękko i wygodnie (bo choć fotele sali kameralnej są widzowi przyjazne, to i na nich człowiek zaczyna się wiercić), nie będzie prosto i przyjemnie. Bo „Zażynki” nie mają być miłe, tylko ważne. I ten cel osiągnięto. Tekst Anny Wakulik jest odważny, pomysłowy, bardzo dobrze skonstruowany, daje po łapach i ciśnie razy między oczy. Jest też jednym z najmocniejszych, jakie w ostatnim czasie prezentowano na scenie Teatru im. Mickiewicza.
Marysia, ojciec i syn
„Zażynki” to dobry początek i łamanie schematów. Przede wszystkim nie jest to typowy spektakl, a raczej coś pomiędzy czytaniem dramatu a przedstawieniem. Propozycja ta zainaugurowała we wrześniu cykl „AudioTeatr”, stworzony z myślą o osobach niewidomych i słabowidzacych, pozwalający widzieć świat z zamkniętymi oczami, działający na wszystkie zmysły. Realizacja jest koprodukcją Teatru im. Mickiewicza i Fundacji Oczami Brata, powstałą w partnerstwie z Teatrem Nowym w Częstochowie. Opiekę reżyserką objął tu Tomasz Man, który na częstochowskiej scenie stworzył niedawno „Cudowną terapię”.
Obsadę tworzą zaś Sylwia Karczmarczyk, Antoni Rot i Paweł Bilski. To Marysia rozdarta między ojcem (znanym ginekologiem) a synem (pełnym artystycznych ambicji i życiowego niezdecydowania). Ich losy splatają się na przestrzeni kilku lat, regularnie prowadząc w progi kościoła i do 15 sierpnia, czyli Święta Matki Boskiej Zielnej. Krzywdzą się wzajemnie, ranią, nie rozumieją, przypisują winy, raz piorą brudy, raz zamiatają je pod dywan.
O tym, co boli i pali
Przez większość trwania „Zażynek” cała trójka pozostaje statyczna. Nie oznacza to jednak, że na scenie jest nudno. Dynamikę podkręcają tu różnorodne dźwięki. Czego aktorzy nie pokażą, to wykreują. Folia szeleści, woda się przelewa, telefon dzwoni, a palce uderzają w klawisze klawiatury. Wszystko w punkt, bez zbędnych ruchów. Z tych trzech ustawionych na środku krzeseł, trójka aktorów oddaje więcej niż gdyby przez godzinę miotali się po scenie.
Każda kolejna sekwencja dokłada nowy kijek do sporego i tak mrowiska. O czym mowa? O tym, co boli i pali. Wyborach, ich konsekwencjach, odpowiedzialności za siebie i innych, moralności, aborcji, wierze, partnerstwie, miłości i jej braku, dojrzałości i niedojrzałości, lęku i samotności. Nie oznacza to, że nie ma w „Zażynkach” lekkości. Aktorzy eksponują momenty zabawne, wręcz absurdalne. Uśmiechniemy się i wracamy do emocjonalnej rzezi. Wszystko to w dobrym tempie, bez dłużyzn. Oczy widzów mogą pozostawać zamknięte, jednak umysł musi być tu otwarty.
Gazeta Regionalna, Zuzuanna Suliga