„Welcome Home Boys” w wykonaniu Kinoteatru Mumio to rewelacja!
Wreszcie to obejrzałem. To ja pół roku temu zapowiadałem na łamach tygodnika „wSieci” „Welcome Home Boys”, widowisko ekipy w składzie: Dariusz Basiński, Jacek Borusiński, ich nowy współpracownik muzyk Tomasz Drozdek, Jadwiga Basińska i inni świetni ludzie. Ba, wezwałem wtedy do wspierania ich crowdfundingowej kampanii, bo byli zmuszeni do zbierania funduszów aby swoje przedsięwzięcie sfinansować.
Najbardziej rozsławiły Mumio telewizyjne reklamy, to przy tej okazji uznano ich za szczególny kabaret o mocno odjechanym, abstrakcyjnym poczuciu humoru. A oni zamiast osiąść na laurach przez parę ostatnich lat szykowali widowisko teatralne „Welcome Home Boys” połączone z projekcją filmową. Ruszyli z nim w objazd po kraju. Premiera odbyła się we Wrocławiu na festiwalu piosenki aktorskiej. Teraz można było ich oglądać w warszawskim Teatrze Ateneum, co pozwoliło mi nadrobić zaległość.
Z Basińskim, Borucińskim i Drozdkiem zrobiłem przed wrocławską premierą wywiad dla „wSieci”, z którego wynikało, ze 1. Już raz na zawsze nie są kabaretem Mumio, a kinoteatrem 2. Uważają się za konserwatywną awangardę 3. Nie natrząsają się z ludzi, już bardziej im współczują. I z upodobaniem obserwują dziwaków, na przykład takich, którzy robią miny podczas golenia.
Ich opowieść jest bajką. Dwaj bracia, Maciej i Jędrzej, wędrują w poszukiwaniu ogórka, który pozwoli powiększyć ich miniaturową matkę, o której dowiedzieli się z testamentu ojca. Basiński i Borusiński grają całą masę postaci równocześnie, w czym pomaga szczególna technika spektaklu: akcja często toczy się na dwóch planach – na scenie i w tle, na ekranie.
Już za samo to powinni trafić do annałów sztuki scenicznej. Zdarza się nie raz i nie dwa, że reżyserzy teatralni korzystają z ekranów jako uzupełnienia fabuły na scenie (ostatnio w „Matce Courage” w Teatrze Narodowym w reżyserii Michała Zadary). Ale między tłem, a sceną nie ma interakcji.
Tymczasem Basiński i Borusiński swobodnie przechodzą z jednego do drugiego planu. Ba, za pomocą przemyślnych linków te plany łączą – niczym postaci z filmu Woody’ego Allena wskakujące na ekran. Ja takich widowisk nie widziałem. Oni to wymyślili. I skromnie mówią o sobie, że zawdzięczają swoją inwencję jedynie długiemu czasowi, jaki mieli na przygotowanie swojego spektaklu.
Co do reszty – sami przyznają, że jedni widzowie kupują ich w całości, inni – nie. Sala w Ateneum była totalnie rozbawiona. To humor opierający się w dużej mierze na grze słowami i skojarzeniami, mający bogate grono antenatów – od „Łysej śpiewaczki” Ionesco po Monty Pythona, od Kabaretu Starszych Panów po współczesne filmy animowane. Sporo czystego surrealizmu, ale także skojarzenia z przaśną polską rzeczywistością – symbolizowaną przez wnętrza zwykłej szkołym pełne urokliwej brzydoty, czy unoszący bohaterów uliczkami przeciętnego miasteczka saturator. Sporo groteski, ale i ciepła. Humor istotnie bardziej chaplinowski niż zjadliwy i brutalny. Nie będę zresztą mnożył odniesień, bo mogą być uproszczeniem. Decyduje przede wszystkim ich nieokiełznana wyobraźnia.
Przecierają nowe teatralne szlaki, a są mało zauważani przez krytykę. Jak sami mówią, nie bardzo ma się kto nimi zająć: nie chcą tego robić ani spece od „ambitnej sztuki”, ani od czystej rozrywki. Są dowodem na to, że ludzka wyobraźnia zdobywa cały czas nowe przestrzenie, choć w teorii wszystko już było.
Z jednej strony dużo w ich twórczości technicznej perfekcji, z drugiej trzeba pochylić głowy przed siłą improwizacji. Końcowe „monologi żenujące” są podobno za każdym razem nieco inne. To świadectwo wielkiego talentu.
Powtórzę, ktoś kupi ich humor, ktoś inny nie. Ja nie śmiałem się może od pierwszej do ostatniej minuty, w pewnych momentach tylko się uśmiechałem, ale ta szkatułkowa historia, pełna skeczy pączkujących w kolejne skecze, generalnie mnie wzięła. Nawet tam gdzie nie ryczałem, musiałem docenić coś przemożnego: ogromny, zupełnie naturalny wdzięk Mumionistów. Oni już wygrali coś ważnego. Są indywidualnościami polskiej sceny, na której tak często mamy do czynienia z nieautentycznością i kabotynizmem.
Piotr Zaremba