Aktualności

Komedia romantyczna o emocjach

Komedia romantyczna o emocjach

Z Markiem Ślosarskim rozmawia Ewa Oleś.

 

W „Cudownej terapii”* rozwiązujesz problemy małżeńskie, w „Seksie dla opornych” sam potrzebujesz pomocy. Płynnie przeszedłeś od roli terapeuty do roli terapeutyzowanego. Jak mamy Ci uwierzyć? (śmiech)

Wiarygodność w teatrze to temat rzeka... (śmiech). A poważnie mówiąc, te dwie sztuki łączy podobna tematyka i klimat. „Cudowna terapia” w reżyserii Tomka Mana jest lżejsza, bardziej groteskowa, choć tematycznie podobna. W „Seksie dla opornych” nie ma terapeuty, z Agatą Ochotą-Hutyrą gramy małżeństwo z dwudziestopięcioletnim stażem, w którym namiętność i bliskość wygasają. Jesteśmy na scenie tylko we dwoje. Problemy, z którymi zderzają się nasi bohaterowie, istnieją naprawdę, nie są wyimaginowane. Sztuka jest napisana przez kobietę i ta historia opowiedziana jest przez jej pryzmat i spojrzenie.

 

Kiedy rozmawialiśmy kilka dni temu o spektaklu „Seks dla opornych”, powiedziałeś: „Nie będzie śmieszniej, niż papier daje”.

Mówiłem prawdę, bo nie biegamy po scenie, nie trzaskamy drzwiami, nie ma nagłych zwrotów akcji. Ta opowieść jest skondensowana i kameralna. Staramy się być blisko życia, tej pary i jej problemów. Nie chcemy na siłę „dośmieszać”.

 

Kiedy na stronie Teatru na Facebooku ogłosiliśmy premierę, rozpoczęło się szaleństwo, mnóstwo osób zarezerwowało bilety. W czym tkwi fenomen tej sztuki?

Myślę, że sprawa tytułu gra istotną rolę, bo pewnie te trzy słowa przyciągają bardziej niż inne (śmiech). A może wyobrażamy sobie więcej, niż jest w rzeczywistości? Tytuł jest chwytliwy, oryginał brzmi: „Sexy Laundry”, ale Hanna Szczerkowska przetłumaczyła go właśnie w ten, a nie inny sposób. Możliwe, że widzowie też pamiętają kultowy spektakl w wykonaniu Doroty Kolak i Mirosława Baki. W warszawskim Teatrze Polonia ta sztuka grana jest od kilkunastu lat, i to zawsze przy nadkomplecie widzów.

 

W naszej realizacji będzie więcej komedii niż farsy?

Chciałbym, aby to był humor rodem z komedii z Hugh Grantem.

 

Czyli będzie to komedia romantyczna?

Tak ją sobie nazwałem. Komedia romantyczna o emocjach... Z Agatą Ochotą-Hutyrą, która gra Alice, doszliśmy do wniosku, że chodzi nam przede wszystkim o ascetyczność tego spotkania. I nie chodzi tylko o aktorstwo, ale też o scenografię i pewne rozwiązania sceniczne. Ten tekst bardzo dobrze prowadzi aktorów, daje szansę do rozegrania niuansów.

Spektakl gramy na Scenie kameralnej, bohaterowie znajdują się w małej, klaustrofobicznej przestrzeni pokoju hotelowego. Najważniejszym elementem scenografii jest łóżko. Dlatego też tak zwane okno sceny jest pewnego rodzaju wizjerem, czyli dziurką od klucza, przez którą można trochę popodglądać cudze życie i problemy.

 

W jakim celu Alice i Henry jadą do Włoch?

Chcą zawalczyć o siebie, wzniecić namiętność, bo przecież się kochają, ale nie umieją się dogadać. Tak naprawdę prowodyrką wycieczki jest Alice.

 

I tak naprawdę chyba tylko ona wie, po co tam jadą...

Nieprawda. Ona postrzega ich pożycie romantycznie, on nieco bardziej

życiowo.

On mówi głównie o ręcznikach, że są w tym hotelu kiepskie, a ona o emocjach.

Może inaczej postrzegają miłość? Przecież uniesienia i fascynacja w pewnym momencie zawsze przeobrażają się w rutynę, a i proza życia przygniata...

 

Ona bardziej o nich walczy?

Nie wiem, może i tak. Na pewno wychodzi dwoistość ich światów i odmienne spojrzenie na te same rzeczy. Ona ma większą wrażliwość, emocjonalność, ale on się usprawiedliwia: „Jestem inżynierem, nie poetą”. Dla niego świat jest prostszy, skupiony na realnym, przyziemnym życiu, pracy, domu, dzieciach, biznesie.

 

Może jest to też sztuka o wzajemnych oczekiwaniach, które nie mogą być zrealizowane, bo każdy na swój sposób projektuje w głowie drugiego człowieka?

W tym związku, i pewnie w wielu innych, te oczekiwania są różne. To, co łączy naszych bohaterów, to jest wspólne łóżko, które jest rodzajem... wyspy miłości.

 

„Wyspy miłości”? Hm... czyli w przeciwieństwie do Twojego bohatera jesteś poetą, a nie inżynierem?

Prawdopodobnie jest tak, jak mówisz (śmiech). I ta wyspa miłości – pozwól, że będę kontynuował tę metaforę – z jednej strony może łączyć, ale w wielu przypadkach dzieli.

 

Ten wspólny pokój jest dla nich klatką?

Jest klatką, bo są skazani tylko na siebie w małej przestrzeni. Zarówno ich rozmowa, jak i przebywanie ze sobą mają dynamikę fali. Wydaje się, że po każdej mocniejszej frazie już sobie wszystko wyjaśnili, że wiedzą, co jest nie tak. Ale ta dyskusja trwa prawie do końca... Argument zbijany jest kolejnym i tylko pozornie się wydaje, że zaraz wybuchnie granat, ale nic takiego się nie dzieje.

 

W sztuce pojawia się tekst, że akceptacja nie jest możliwa, bo ona jest „za gruba, a on za niski”. Obydwoje z Agatą Ochotą-Hutyrą wyglądacie znakomicie. Jak to uwiarygodnić na scenie?

Uwiarygodnić należy przez pryzmat chociażby tego, że każdy z nas patrzy na siebie inaczej. A jeżeli chodzi o naszych bohaterów, to sprawa jest prosta. Cokolwiek powiedzieliby względem siebie dobrego i tak zostanie to odebrane przez drugą stronę opacznie.

 

Zwłaszcza przez nią.

To prawda. A Henry będzie się zastanawiać: „Czego ona ode mnie chce? Przecież zamierzam sprostać wymaganiom, ale niewiele z tego rozumiem”. Może różnica tkwi w temperamencie i innej konstrukcji psychofizycznej?

 

Jaki masz stosunek do licznie wydawanych poradników życiowych, które cieszą się tak ogromną popularnością?

Nie raz i nie dwa pomagają, ale raczej trzeba je przefiltrować przez swoje życie i podejść do nich z rozwagą. Jeżeli chodzi o naszych bohaterów, to one stanowią raczej pretekst niż podtekst.

 

Jesteś aktorem, ale reżyseria nie jest Ci obca. Na swoim koncie masz kilka spektakli teatralnych i filmowych zrealizowanych z zawodowymi aktorami, ale kilkadziesiąt spektakli wyreżyserowałeś w nurcie amatorskim.

Tak. I ten niby amatorski ruch przyniósł mi ogrom doświadczeń. Reżyseruję sztuki prawdziwe, nie z przymrużeniem oka. To jest poligon doświadczeń. Interesują mnie ludzie, obojętnie w jakim nurcie spektakl jest realizowany.

 

W „Seksie dla opornych” jesteś i aktorem, i reżyserem. Chyba niełatwo pogodzić te dwie funkcje?

Łatwo nie jest, ale staramy się z Agatą być partnerami, doskonale rozumiemy się na scenie. Ona też daje mi wskazówki. Patrzy na mnie z boku.

 

Do współpracy zaprosiłeś Aleksandrę Idowiak, która odpowiada za scenografię i kostiumy, oraz Michała Walczaka, który tworzy muzykę.

Każdy z nich dokłada swoje elementy do tej układanki. Ola myśli podobnie do mnie w kwestiach świata przedstawionego, ale podpowiada też swoje pomysły. Michał skomponował świetną muzykę, która jest kontrapunktem dla wydarzeń scenicznych. Co prawda w pierwszym odczytaniu tekstu myślałem tylko i wyłącznie o ilustrowaniu scenicznego dziania się włoską muzyką lat pięćdziesiątych, ale Michał wniósł całe przestrzenie tego, co ma być dopowiedzeniem, a nieraz i pointą wydarzeń.

 

Dziękuję za rozmowę.

- Fot. Piotr Dłubak

 

* „Cudowna terapia”, Daniel Glattauer, reżyseria i muzyka – Tomasz Man.

Obsada: Joanna – Teresa Dzielska, Valentin – Adam Hutyra, Terapeuta – Marek Ślosarski.